sobota, 24 października 2015

Czym się kończy moja wizyta na wyprzedaży książek?

Koniecznością reorganizacji wnętrza mojego pokoju, ażeby pomieścić gdzieś nowo przytaszczone książki.


Wczoraj 72.

Dziś 40.

I przywiozłabym ich jeszcze dużo, dużo więcej - praktycznie mogłabym wynieść 1/3  likwidowanego antykwariatu! - gdyby nie ograniczenia finansowe. -70%  uratowało mnie przed kompletnym bankructwem, ale i tak wydałam fortunę. Tyle nowych książek! :D Gdyby nie przyzwyczajenie, nie musiałabym chodzić do biblioteki przez najbliższe 2-3 lata, ale i tak pewnie czasem będę :P

Jak już wspomniałam, to małe szaleństwo wymagało lekkiej reorganizacji zagospodarowania półek. Zniknęły nieużywane segregatory i tym sposobem zyskałam dwie pokaźne powierzchnie magazynowe dla mojej nowej biblioteczki. Mimo to część starszych książek postanowiłam sprzedać, bo obawiam się, że moja miłość do gromadzenia ich szybko nie zmaleje, a na kolejne książki już NIE mam miejsca. Na razie. Sprzedając te, których już nie będę więcej czytała, zyskam potrzebne miejsce, a i odzyskam nieco wydanych funduszy. To chyba nie takie złe rozwiązanie ;)

czwartek, 8 października 2015

Uniwersytet Śląski, czyli absurdy polskiego szkolnictwa

Ten nasz wydział to jest jakaś organizacyjna porażka. Dzisiaj do dziekanatu było już tyle ludzi, że musiały się ustawić dwie osobne kolejki, ale to jeszcze nic, bo D. znów wepchnęła się z tyłu prawie na sam przód. Tym razem decyzja w sprawie naszych zajęć dodatkowych już była, niestety odmowna „bo w grupie jest za dużo osób”. Jakie za dużo, skoro byłam na zajęciach, D. i Ł. na swoich również i jakoś jeszcze nigdy nikomu nie brakło miejsca w sali! Sami wykładowcy nie mają nic przeciwko dodatkowym słuchaczom. Dlaczego decyzje podejmuje ktoś, kto nie ma najmniejszego pojęcia o rzeczywistości? Podobno to nawet nie nasza prodziekan decydowała, tylko jeszcze ktoś wyżej, jeszcze bardziej odcięty od tego, co dzieje się na zajęciach. Z drugiej strony czym tu się dziwić, typowo polski paradoks – teoretycznie dają nam, studentom, dodatkowe punkty ECTS do wykorzystania na DOWOLNE zajęcia dodatkowe, jednak w praktyce odrzucają wnioski o udział w takich zajęciach jak leci z przyczyn zupełnie absurdalnych. Po co zatem w ogóle tworzyć, przynajmniej na papierze, takie możliwości? Po co dawać studentom nadzieję, że mogą coś więcej, skoro NIE mogą? Żeby wykazać się przed jakimś ministerstwem jak to u nas na uczelni jest super?

Założę się, że gdyby to było płatne, to wniosek zostałby przyjęty z entuzjazmem, a na samą decyzję nie musiałabym czekać dwóch miesięcy (choć teoretycznie decyzja miała zapaść w ciągu miesiąca, dlatego też złożyłam wniosek odpowiednio wcześniej). Gdybym wiedziała gdzie, odwołałabym się od tej decyzji, bo naprawdę zależy mi na nauce języka włoskiego, całe wakacje żyłam w przekonaniu, że od października wreszcie będę mogła zrealizować to marzenie! Ale to jest Polska, a co więcej – Uniwersytet Śląski. A jak to u nas się powszechnie mówi, nie bez kozery – to jest UŚ, tego nie ogarniesz...!

niedziela, 4 października 2015

Wrocławska adopcja. Nowy podopieczny. Niesamowity sen.

Właściwie powinnam zacząć od snu, bo to on wzbudził we mnie najwięcej emocji - ale nie opiszę Wam go tutaj. Może innym razem podzielę się z Wami treścią innego niesamowitego snu, w końcu wszystkie one, jak sami zauważycie, są niesamowite (tak, wiem, brakuje mi urozmaiconych przymiotników, które właściwie oddawałyby wspomnianą niesamowitość xD ), bo dziś doszłam do wniosku, że opowiadanie Wam treści, choćby najbardziej szczegółowe jak to tylko możliwe, zupełnie nie ma sensu. To tak, jakby ktoś próbował opisać Wam jakąś melodię. Każdy wyobrazi ją sobie inaczej i nie pozna jej właściwego brzmienia, dopóki sam jej nie usłyszy. Same słowa nie wystarczą. I dokładnie tak samo dzieje się w przypadku moich snów, jakże odmiennych od tych zwykłych, prostych marzeń sennych, których doświadczają zwykli ludzie...! Faktem jest, że je spisuję - mam ich już prawie cztery setki! - a jednak sam zlepek słów składający się na każdy opis nawet we mnie nie wzbudza zbyt szczególnych emocji, poza nierzadkim poczuciem kompletnego absurdu rzecz jasna. Szkoda, że snów nie można nagrywać tak jak muzyki, bo tak naprawdę nikt inny nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, co ja widziałam i czułam w danym śnie. Naprawdę wielka szkoda.

Ze spraw bardziej przyziemnych, dzisiaj doszła wreszcie do skutku adopcja jednej z moich podopiecznych, syryjki Nesti, która pojechała aż do Wrocławia :D Wprawdzie zdarzały się już adopcje nawet i na drugi koniec Polski, a jednak mój tata wciąż na wieść o tym, że ktoś przyjedzie XXX km po - uwaga - C H O M I K A, wychodzi z wyrazem głębokiego niedowierzania na twarzy. Dla niego chomik to 10-15zł w najbliższym zoologicznym i chyba nic ponad to, dlatego każda moja wizyta u weterynarza z którymkolwiek z podopiecznych zawsze utrzymywana jest w największym sekrecie i rzadko kiedy dowiaduje się o tym tata. Mama na szczęście okazuje coraz więcej zrozumienia dla mojej pasji, ale i tak ani ona, ani tata wciąż nie są na tyle zorientowani w moim "stadku", żeby zauważyć, że pojawiło się coś nowego.

A dziś pojawił się czarno-biały chomik. Zupełnie nieplanowanie i niespodziewanie. Może i nie groziło mu oddanie na karmę dla węża, jak to zwykle dzieje się w przypadku chomików, którym załatwiam adopcje, ale ktoś go już nie potrzebował i oddał. Jest wyjątkowo spokojny i odrobinę zbyt chudy, ale samo to, że mieszkał w klatce z innym chomikiem jest niedopuszczalne i świadczy o  rażącej nieodpowiedzialności (ewentualnie braku odpowiedniej wiedzy) jego byłego opiekuna. Co będzie z nim dalej? Czy zamieszka u mnie, czy może znajdę mu nowego, odpowiedzialnego opiekuna? Jeszcze nie wiem ;)


Uwaga, sezon eksperymentów z szatą graficzną bloga uważam za otwarty! :D Mam nadzieję, że nie kliknę czegoś, co zniknie mi całego bloga...

piątek, 2 października 2015

Śmierć Puchatka i leczenie Tofika

Puchatek był około dwuletnim chomikiem syryjskim, który ponad półtora roku temu trafił do mnie z zoologicznego, w którym postanowiono oddać go na karmę dla węży, ponieważ był już za "stary" na sprzedaż. U mnie w spokoju dożył sędziwego chomiczego wieku i pewnie jeszcze pożyłby trochę, gdyby nie nowotwór. Guz rósł już od pewnego czasu, więc wiedziałam, że chomik jest już nie do uratowania - nowotwór to beznadziejny przypadek - jednak Puchatek trzymał się zaskakująco długo. Padł dopiero dzisiejszego przedpołudnia. Przykre, lecz taka jest natura i jeśli nawet chomik na nic nie zachoruje, to od starości się nie wymiga. To dokładnie tak jak w przypadku ludzi.


W tym czasie byłam u weterynarza z innym chomikiem, malutkim Tofikiem, który zaledwie tydzień temu trafił do mnie z innego zoologicznego, gdzie on również miał trafić na karmę. Maluch - jak się okazało nie taki znowu młodzik, bo już niespełna trzymiesięczny! - przyjechał do mnie z podejrzeniem paraliżu łapki, bo przewracał się wciąż na jedną stronę. Moje obserwacje to wykluczyły, a pani weterynarz podała trzy możliwe przyczyny osobliwego zachowania Tofika: uraz przy porodzie, późniejszy uraz lub zapalenie ucha środkowego. Po czym Tofik całkiem dzielnie zniósł trzy zastrzyki :)


W poniedziałek mamy się zgłosić na kontrolę, a tymczasem wesoły Tofik pozdrawia wszystkich serdecznie: