sobota, 25 czerwca 2016

Outlander, Szkocja i moja powieść

Poza obroną, która czeka mnie w przyszły czwartek, skończyły mi się jakiekolwiek obowiązki uczelniane, a zatem sezon na seriale uważam za rozpoczęty :D Niestety skończyły się również obecne sezony moich ulubionych seriali: Reign (Nastoletnia Maria Stuart) i Once Upon a Time (Dawno, dawno temu - które swoją drogą ostatnio zrobiło się nudnawe, gdy mój faworyt Rumplestiltskin przestał pojawiać się w odcinkach regularnie), zaś Gry o tron pozostał zaledwie jeden jutrzejszy odcinek wieńczący 6. sezon, dlatego dziś odczułam potrzebę znalezienia czegoś równie interesującego. I znalazłam serial Outlander, w którym zakochałam się od pierwszego odcinka. Magia, przygoda i historia to przepis na serial dla mnie, a taki właśnie zapowiada się Outlander. Ale nie tylko to mnie w nim urzekło, lecz także fakt, że tak bardzo przywołuje wspomnienia z czasów, gdy pisałam moją powieść fantasy. Ten klimat...! I historia...! Już oglądając pierwszy odcinek w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że pisząc moją powieść zupełnie nieświadomie czerpałam ze szkockiego folkloru! Oglądając ten serial, momentami czuję się tak, jakbym właśnie oglądała adaptację niektórych moich wątków na ekranie. W tych momentach moja historia ożywa, a z innych czerpię inspirację dla fragmentów powieści, które w swoim czasie sprawiły mi pewien problem - a byłam tak blisko ich rozwiązania, co widzę dopiero teraz! I coś czuję, że być może to w te wakacje moja powieść - której zamysł jest prawie doskonały, lecz realizacja z czasów gimnazjum nie zawsze trafna i na poziomie - wróci na warsztat, a wciąż żywa w mojej pamięci historia przestanie być tylko dopracowanym pomysłem na poziomie idei.

niedziela, 12 czerwca 2016

DZIEŃ 44

Ostatnie dwa tygodnie na uczelni były taką masakrą, że nawet nie miałam czasu stresować się kolejnymi egzaminami! Najpierw dzisiątki nikomu niepotrzebnych zaliczeń, które potem zaczęły nakładać się z egzaminami (prawie wszystkie w jednym tygodniu!), a do tego równocześnie pisałam swój licencjat w każdym ułamku wolnej chwili. Zmęczenie było tak silne, że już nie byłam nawet w stanie zarywać kolejnych nocy, aby uczyć się na kolejne egzaminy z dnia na dzień - o wcześniejszej nauce nie było mowy. O dziwo skończyło się to najlepszymi ocenami, jakie kiedykolwiek do tej pory miałam na semestr - siedmioma 5 (!!!), jedną 3 i dwoma niewiadomymi, z których jedna wyjśni się już jutro na ostatnim egzaminie, ustnym francuskim. Szkoda, że poza samozadowoleniem te piątki do niczego więcej nigdy mi się nie przydadzą ;) Licencjat w trzech językach także już napisałam, choć w ostatnich dniach już nie mogłam na niego patrzeć, nawet na tę część o chomikach...

Niestety przez to wszystko stracilam sporą część dzieciństwa moich czterech chomicząt, które w tej chwili mają już 44 dni i dosłownie kilka zdjęć z ostatnich dwóch tygodni :( Nie tak miało to wyglądać... Wszystkie cztery wyrosły na piękne chomiki, choć szczegółowe określenie ubarwienia dopiero przede mną. Niedługo stworzę też, specjalnie na życzenie Łukasza, drzewo genealogiczne trzech pokoleń moich sreberek (i nie tylko) :)

A oto wyniki dzisiejszego ważenia:

Dynia, 84 g

Szarlotka, 93 g

Marcepan, 79 g

Popiołek, 84 g

Fretka, 139 g

Perełka, 156 g
(ciotka dzieciaków, 21 miesięcy)

i moje bezimienne, krótkowłose sreberko (48 dni)
niespokrewnione z powyższymi, 88 g

Rzecz jasna nie są to wszystkie chomiki, które obecnie u mnie mieszkają, ponieważ tychże jest 10 [Dynia, Szarlotka, Marcepan, Popiołek, Fretka, Perełka, Silver, Tina III, Tofik i bezimienny] + 4 gościnnie i zgoła nieplanowanie... Ciąg dalszy zdjęć wkrótce, gdy trochę się ogarnę :)

Szarlotka i truskawka

Fretka i truskawka

a tutaj gościnnie przyczajony brat bezimiennego ^^