Pierwszy dzień zajęć w nowym roku akademickim.
Wprawdzie jedynie organizacyjnych, ale i tak nie na wszystkich mogłam być. To
był pierwszy z setek przyszłych zajmujących dni, na co sama się zdecydowałam,
zapisując na dwa kierunki w dwóch miastach. Przed zajęciami odwiedziłam pocztę,
a zaraz potem miałam angielskie
konwersacje z językiem pisanym z nową prowadzącą, sympatyczną, a
jednocześnie dość stanowczą. Sam przedmiot to dziwne połączenie, ale jeszcze
mniej zadowalające jest to, że przez to znów będzie ustny egzamin z PNJA – choć
dopiero w semestrze letnim, odwrotnie niż do tej pory. W przerwie między kolejnymi
zajęciami odebrałam z dziekanatu indeks, zyskałam nową nadzieję na stypendium
za wyniki – zobaczymy, czy moja średnia 4,625 tym razem wystarczy – i zyskałam parę dodatkowych zł za notatki z trzech zeszłorocznych przedmiotów. Moje notatki są bardzo
dobre, o czym już kiedyś przekonała się znajoma Ł. i dlatego ponownie się
do mnie zgłosiła. Akurat będzie na nową paczkę karmy dla chomików, która lada
dzień będzie do odbioru. Z francuskiej gramatyki również zajęcia były jedynie wprowadzające, więc skończyliśmy na tyle wcześnie, że
w drodze na zajęcia w Katowicach zdążyłam wstąpić jeszcze do Sephory.
Na
wydziale w Katowicach i tak byłam zdecydowanie za wcześnie i nie jestem zadowolona
z tego, że z nikim nie rozmawiałam. Z niepełnosprawnym M., który dziś był
na wózku, przywitałam się, ale to wszystko, nie wynikła z tego żadna rozmowa,
więc usiadłam na krześle i czytałam „Uwięzioną
w bursztynie”, imponujących rozmiarów kontynuację „Obcej”. Wciągnęłam się, lektura jak zwykle złagodziła wewnętrzne
napięcie, ale między wersami wciąż czułam niezadowolenie ze swojej
aspołeczności. Podstawy wiedzy o
bibliotece to wykład, jednak zapowiada się na konwersatorium, a ja co
drugie zajęcia muszę opuścić na rzecz zajęć w Sosnowcu, które dziś opuściłam.
Sam przedmiot może być ciekawy, chociaż raczej nie fascynujący. Okaże się z
czasem, na razie jak zawsze na początku odczuwam pewną dozę sceptycyzmu i
niepewności, jak to będzie.